Redakcja konserwatywnego dziennika brytyjskiego „The Daily Telegraph”, w swym totalnym ogłupieniu, wynikającym z oczywistej nieznajomości artyzmu polskiego rządu i jego nieprzejednanej walki o lepsze jutro wszystkich Polaków i o świetlaną przyszłość imperium dewotów ojca dyrektora Rydzyka, opublikowała obszerny komentarz, którego ogólnym przesłaniem wydaje się być to, iż nad Wisłą demokracja w zasadzie już została utopiona niczym Marzanna, a zatem nieco za wcześnie.
Dziennik cytuje wypowiedź, jakiej udzielił mu Kazimierz Marcinkiewicz, były ulotny premier w dawnym rządzie Kaczyńskiego: „Ja znam Jarosława Kaczyńskiego i wiem, że on chce zmienić wszystko, zrewolucjonizować Polskę. On myśli, że jeśli wymieni ludzi w rządzie i zmieni instytucje państwowe, osiągnie cel, jakim jest silniejsza i „czystsza” Polska. Niektóre z tych celów nie są złe, ale sposób, w jaki do nich dąży jest absolutnie fatalny”.
No cóż, jestem pewien, iż wkrótce pojawi się w „mediach publicznych” sugestia, iż Marcinkiewicz dostał od Angoli jakąś łapówkę w zamian za zdradę ideałów Jarkolissimusa. Z drugiej strony, czystsza Polska już była – za sanacji.
Gallus Anonymus Americanus
Ja akurat -jako KRakus- jestem głębokim adwersarzem tych „amerykańskich” tez. Ja Amerykanin z …. bantu stanu ….. i teorii pt. Naród Amerykański :)))) , Naród ma cechy wspólne, macie jakieś ? Jakie ma Obama z Arnoldem ? Będąc w juesej widziałem armię głupot i niespójności, a o demokracji w jusa nie ma mowy … to policyjny kraj. Pewnie mnie Gallusie… Amerykanusie skrytykujesz, bo ty „na zawsze” PL porzuciłeś, ale jak widać nią i z niej żyjesz … Winszuję … wróć 🙂
Hm, nie wiem dokładnie, co chciałeś przez to wszystko powiedzieć, ale – gwoli ścisłości – ani Polską nie żyję, ani też nie żyję z niej. Jak wspomniałem we wcześniejszym tekście, jestem jej odległym kibicem, a zatem życzę jej zawsze jak najlepiej. Natomiast Ameryce jest jeszcze strasznie daleko do kraju policyjnego, choć pewne niepokojące zjawiska od czasu do czasu się pojawiają. Co się zaś tyczy „narodu amerykańskiego”, jest on o wiele lepiej zdefiniowany niż mogłoby się wydawać, choć nie ma to dla mnie większego znaczenia. No i jeszcze jedno – nigdy nie wrócę, co nie wynika z żadnych górnolotnych zasad lub przekonań, a jedynie z kwestii czysto praktycznych.