W zasadzie komentarz jest zbyteczny. Światu życzę powodzenia. Zaś Polsce życzę władzy, która umiałaby sobie jakoś z tym idiotą poradzić. Obecna się do tego zadania nie nadaje.
Gallus Anonymous Americanus
W zasadzie komentarz jest zbyteczny. Światu życzę powodzenia. Zaś Polsce życzę władzy, która umiałaby sobie jakoś z tym idiotą poradzić. Obecna się do tego zadania nie nadaje.
Gallus Anonymous Americanus
Dziennik „The New York Times”, który na Polskę zwraca uwagę rzadko, gdyż ma inne sprawy na głowie, takie np. jak odpieranie gróźb ze strony Obersturmbannführera Donalda Drumpfa, opisał przed kilkoma dniami wjazd do RP brygady amerykańskich żołnierzy, których uroczyście powitano w Żaganiu, gdzie przybysze na jakiś czas pozostaną. Natomiast w kwietniu mają się zjawić następni synowie Ameryki, którzy pojadą w okolice Suwałk, bo tamtędy mają ewentualnie zaatakować siepacze Putina (zapewne dlatego, że jest tam zwykle zimno jak jasna cholera, a zatem będą się czuć jak w domu).
W Żaganiu co starsza wiekiem gawiedź nie kryła wzruszenia, gdy okazało się, że czołgi prujące przez miasto to nie Tygrysy i nie mają wymalowanych swastyk.
Przybycie Amerykanów do Polski rząd PiSdowski uważa za wielki sukces dyplomatyczny, niemal równy rozmowom dwustronnym z San Escobarem, i ważny krok na drodze do skutecznej obrony RP przez inwazją Ruskich. Oczywiście Amerykanie nie będą w stanie żadnej inwazji zatrzymać, ale „The New York Times” zdradza prawdziwy powód, dla którego obecność Jankesów z bronią w garści jest ważna. Niejaki Thomas Donnelly z Marylin Ware Center for Security Studies powiedział dziennikarzom, że jeśli Rosjanie kiedyś zaatakują, to „mogą się natknąć na Amerykanów i nawet kilku zabić”. No i właśnie da liegt der Hund begraben – na polskie mięso armatnie NATO z pewnością nie zareaguje, ale jak na przedmieściach Suwałk zarąbią jakiegoś Johna Smitha, to nawet Biały Dom się wkurzy.
Moim zdaniem waga wjazdu US Army do Polski od zachodu polega na czymś innym. Wreszcie doczekaliśmy się czasów, w których z tego kierunku nie wjeżdżają wyłącznie uzbrojeni po zęby Niemcy. Teraz jeszcze trzeba jakoś załatwić, żeby Amerykanie wjeżdżali też od wschodu i wszystko będzie OK.
Gallus Anonymus Americanus
Polski minister spraw zagranicznych, Witold Brzęczyszczykiewicz, odwiedził siedzibę ONZ, by agitować na rzecz niestałego członkostwa RP w Radzie Bezpieczeństwa. Jak sam stwierdził, przeprowadził szereg niezwykle produktywnych, dwustronnych rozmów z delegacjami kilku krajów, w tym karaibskiego państwa San Escobar. Mówi się, że w planie są też spotkania z wysłannikami Wysp Hula Gula, Republiką Południowego Banana, Zjednoczonymi Emiratami Okolic Nowej Zelandii oraz Stanami Sahary Równikowej.
Tylko patrzeć dnia, gdy Polacy ruszą tłumnie na wakacje w San Escobarze, gdzie plaże są niezwykle czyste, gdyż nie istnieją. Nie ma tam też żadnej przestępczości. Jest to zatem raj, w którym trzeba czym prędzej umieścić na stałe pana ministra.
Z Witka i jego zmyślonego kraju rży cały świat, a brytyjski dziennik „The Daily Telegraph” poświęcił nawet temu wydarzeniu spory artykuł. Jednak być może jednym z najtrafniejszych komentarzy, który pojawił się w serwisie Twitter, była ta oto opinia: „wszystko to może jest śmieszne, ale tylko do momentu, w którym zdamy sobie sprawę z tego, że Polsce zostali już tylko trzej sojusznicy: Białoruś, Węgry oraz wyimaginowany kraj karaibski”.
Amen.
Gallus Anonymus Americanus (niezła Sanescobarka, nie?)